"Pięćdziesiąt twarzy Greya" - E. L. James
Hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.
Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie.
Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach…
Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?
źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/146615/piecdziesiat-twarzy-greya
Broniłam się przed tą książką jak mogłam. Jeszcze w weekend
rozmawiałam z przyjaciółką, że nie mam zamiaru na razie jej czytać. Lecz w
poniedziałek trafiła się okazja żeby ją pożyczyć i co zrobiłam? Oczywiście
zabrałam ją do domu i zaczęłam czytać
No nie powiem, początek to był szok. Nie wierzyłam, że
cokolwiek może być tak źle napisane. Ubogi język, ogromna ilością powtórzeń i słabe tłumaczenie.
Chyba nic mnie tak
nie wkurzało podczas czytania jak polski przekład okrzyków Any typu: Jasny
gwint, O rany albo O święty Barnabo. Czy naprawdę nie można
było zastąpić tych zwrotów jakimś innymi? Wiem, że oryginalne Holy cow też nie jest zbyt trafne ale aż
tak nie drażni. Mnie bardzo irytowało gdy autorka zaczynała tworzyć jakaś
scenę, powoli budowała klimat i nagle w środku pocałunku dostajemy O Święty Barnabo i klimat pryskał
momentalnie.
Pierwsze co zauważyłam po rozpoczęciu czytania to
niesamowita ilość powtórzeń. Na pierwszych 12 stronach, wyrazy blondynka i piaskowiec powtórzyły się chyba z osiem razy. Podobnie było przy
opisach. Wszystko było powalające, pożądliwe, Christian był przytłaczający a
każdy orgazm to było rozpadanie się na
kawałeczki . I tak w kółko. Jak autorka wpadła na jakieś słowo, które jej
się spodobało wykorzystywała je do maksimum przy każdej nadarzającej się
okazji.
Kolejną rzeczą, która psuła mi przyjemność z czytania to dyskusje
Anastazji z jej wewnętrzną boginią. Serio, to było coś czego nie mogłam ogarnąć.
Jak tylko widziałam, że zbliżam się do fragmentu gdzie pojawia się bogini
starałam się go ignorować. To były kolejne momenty które psuły klimat.
Kompletnie mi to nie pasowało i drażniło gdy czytałam o tym, że wewnętrzna
bogini wymachuje pomponami z radości, siedzi w pozycji kwiatu lotosu z odprężenia
lub chowa się za kanapą ze strachu.
Również w głównym wątku było sporo niedorzeczności. Jak np. to,
że Ana mając 21 lat nie wie kompletni nic o seksie lub jak to że Christian 27latek,
ma miliony dolarów i własne samoloty. To ile miał lat jak zaczął je zarabiać?
15?? Można odnieść wrażenie, że Ana nie ma swoich ubrań gdyż ciągle chodzi w
sukienkach pożyczonych od swojej współlokatorki albo to że mając przyjaciela
fotografa Ana i Kate zastanawiały się kto im zrobi sesję zdjęciową Christiana.
Powszechnie wiadomo, że „Pięćdziesiąt twarzy Greya”
pierwotnie było fanficiem inspirowanym przez sagę Zmierzch i chyba każdy kto zna serię Stephenie Meyer zauważył, że
można to wyczuć na kilometr. Książka
Eriki Leonard to pikantniejsza wersja Zmierzchu. Ana tak samo jak Bella jest
niezdarna, nieśmiała, nie ma poczucia własnej wartości, cały czas się
zastanawia, czemu ktoś taki jak Christian wybrał właśnie ją. Christian to
wypisz wymaluj Edward, z tym, ze jeden był wampirem a drugi ma dziwne
upodobania seksualne. Ale obaj mają obsesję na punkcie kobiety w której się
zakochali, chcą mieć ją tylko dla siebie i kontrolować na każdym kroku. Ale podobieństwa nie sprowadzają się tylko do
postaci lecz również do wydarzeń. Edward uratował Bellę przed pędzącym na nią
samochodem, Christian Aną przed rowerzystą. Edward obronił Bellę przed napaścią
zbirów w ciemnej uliczce, Christian Anę przed napaścią jej podpitego
przyjaciela. Obaj kazali na początku swojej znajomości trzymać się od nich z daleka aż w końcu sami
doszli do wniosku, że nie potrafią tego zrobić. Również akcja książek dzieje
się w tym samym stanie. To jest tylko kilka przykładów podobieństw a można je mnożyć.
No i koniecznie trzeba wspomnieć o głównym powodzie z
którego książka jest znana i który jest podstawą kampanii marketingowej.
Mianowicie sceny erotyczne. No nie wiem,
może ludzie w Anglii są bardziej wrażliwi na tego typu rzeczy ale mnie tam nic
szczególnie nie zbulwersowało. Dwoje ludzi uprawia seks i tyle. A że Christian
ma wyobraźnię to i seks wygląda trochę inaczej niż w większości książek. Naprawdę nie wiem co tam jest takiego
gorszącego. Owszem, były ze dwa momenty gdzie pomyślałam, że to co robią nie
jest fajne ale były to sytuacje marginalne.
Tak więc pod względem stylistycznym i językowym książka mnie
nie powaliła lecz jest w tym wszystkim pewne ale…im dalej czytałam, tym bardziej przyzwyczajałam się do
tragicznego stylu i przestawałam przejmować się powtórzeniami, ignorowałam
okrzyki Any i jej rozmowy z wewnętrzną boginią. Skoncentrowałam się na głównym
wątku i w pewnym momencie złapałam się na tym, że książka mnie wciągnęła. I to
bardzo.
Okazało się, że zaczęłam czuć sympatię do bohaterów. Zarówno
do Anastazji jak i do Christiana. Podobało mi się to, że Ana miała charakterek.
Nie dała się stłamsić pragnącemu mieć kontrolę nad wszystkimi i wszystkim Christianowi.
Potrafiła się mu postawić, drażnić się z nim, żartować. Powoli odkrywała jego
delikatniejszą stronę.
Co do Christiana to zawsze miałam słabość do tajemniczych postaci
z problemami więc było oczywiste że go polubię. Im ktoś dziwniejszy tym większa
szansa że zostanie moim ulubionym bohaterem.
Wątkiem, który bardzo polubiłam to była wymiana maili między
Aną a Christianem. Tak jak wspominała sama Ana, wtedy ujawniała się wesoła
twarz Christiana i gdy czytałam wymianę ich korespondencji sama często miałam
uśmiech na twarzy.
Lubiłam też ich rozmowy, powolne wyciąganie przez Anę szczegółów
z przeszłości Christiana, jej drażnienie się z nim, podpuszczanie go. Momentami
zachowywali się jak normalna para zakochanych ludzi.
Chcę jeszcze wspomnieć, że bardzo podoba mi się okładka
książki. Ma w sobie coś tajemniczego i seksownego. Zupełnie jak Christian.
Nie da się ukryć, że „Pięćdziesiąt twarzy Greya” jest książką
słabą. Od razu widać, że napisała ją amatorka nie mająca zbyt dużego pojęcia o
pisaniu. Ale kurcze, wciągnęła mnie. Pozwoliła oderwać mi się od problemów,
zaprzątnęła moje myśli całkowicie.
Cieszę się że ją przeczytałam, bo teraz przynajmniej mogę
powiedzieć co mi się w niej podobało a co nie, a nie krytykować dla samego krytykowania,
bo opluwanie tej książki jest teraz trendy a każdy komu się spodoba jest
burakiem bez gusty literackiego.
A teraz jak najszybciej chcę się zaopatrzyć w drugą część
serii o panu Grey żeby zobaczyć jak potoczyły się jego dalsze losy.