niedziela, 30 września 2012

"Fifty Shades Darker" i "Fifty Shades Freed" - E.L. James

       

 "Fifty Shades Darker" i "Fifty Shades Freed" - E.L. James



Kilka dni temu skończyłam „Fifty Shedes Darker” i nie mogłam się zebrać żeby opisać moje odczucia. Dwa dni temu skończyłam „Fifty Shedes Freed” i jeszcze gorzej mi wszystko ogarnąć.

No cóż, przykro mi trochę , że już skończyłam bo bardzo przyjemnie mi się czytało tą serię. Wiem, że jest to bajka, wiem, że pod względem literackim jest bardzo słaba  ale nic na to nie poradzę, mi się podobała. Być może dlatego, że potrzebowałam czegoś bardzo lekkiego co oderwało by moje myśli od moich problemów a ta książki nadawały się do tego idealnie. 

Jedna rzecz jest pewna, w oryginale ta książka nie jest taka straszna jak w polskim tłumaczeniu. Nie będę się rozpisywała na temat języka czy stylu jej napisania bo nie jestem filologiem angielskim, nie znam się na tym ale najważniejsze że nie musiałam krzywić się za każdym razem gdy czytałam okrzyki w stylu: jasny gwint czy kurka wodna.

Czytając drugą i trzecią część po angielsku, zauważyłam też, że nawet raz nie natrafiłam na zwrot, który można by było przetłumaczyć jako: Och, Święty Barnabo więc zastanawiam się czy to był wymysł polskiego tłumacza czy może po prostu używany on jest przez autorkę tylko w pierwszej części serii.

Co do samej historii to wiadomo, że jest ona nierealna, banalna i naciągana ale mnie zauroczyła.  Nie wiem co właściwie mi się spodobało ale chyba to, że pokazane zostało jak człowiek potrafi się zmienić pod wpływem prawdziwej miłości.  Jak potrafi przełamać swoje największe obawy byleby tylko być  z osobą którą kocha i którą chce uczynić szczęśliwą. A to wszystko spotkało Christiana.

Od początku można było oglądać przemianę , która w nim zachodziła. Stopniowo dowiadywaliśmy się dlaczego Christian był taki a nie inny, co nim powodowało, że zachowywał się w taki a nie w inny sposób ale dla chęci bycia z Aną potrafił się wyzbyć swoich potrzeb i ograniczyć je do poziomu, który odpowiadał jej.

Chciał uchodzić za silnego, bezwzględnego mężczyznę a w rzeczywistości był słabym, bardzo zranionym w przeszłości chłopcem, który potrzebował miłości i ciepła mimo tego, że nie chciał się sam przed sobą do tego przyznać. A to wszystko dała mu Ana.

Bardzo polubiłam Anastazję, która od początku historii zmieniła się w takim samym stopniu jak Christian. Z cichej, nieśmiałej dziewczyny stała się silną, odważną kobietą. Wbrew pozorom to ona była tą silniejszą w związku. To ona była zapewniała Christiana, że go kocha i że go nie zostawi. To ona spowodowała, że przeszedł tak wielką metamorfozę.

 Podobało mi się to, że Ana nie dała się stłamsić Christianowi. Od początku zapewniała go że nie będzie mu posłuszna, prowokowała go, kłóciła się z nim i wystawiała jego cierpliwość na próbę. I to te cechy, spowodowały że Christian się w niej zakochał. Była zupełnie inna niż poprzednie kobiety z którymi się spotykał i które robiły wszystko czego sobie zażyczył.  Ana potrafiła postawić na swoim i na każdym kroku udowadniała mu, że nie jest jego Uległą a jego partnerką.

Jeśli mam wybierać to ze wszystkich części najbardziej podobała mi się część druga. Chyba dlatego, że dużo się tam działo. Najsłabiej czytało mi się część pierwszą ale zwalam to na słabe tłumaczenie a w części trzeciej momentami było nudno. Ale generalnie całość oceniam na plus.

Jeśli ktoś potrzebuje bardzo lekkiej książki, która mimo banalnej i mało realnej treści wciągnie czytelnik  i pozwoli oderwać myśli od problemów życia codziennego, to seria E.L. James jest właśnie tym czego  potrzebuje.                                                

czwartek, 20 września 2012

"Pięćdziesiąt twarzy Greya" - E. L. James









"Pięćdziesiąt twarzy Greya" - E. L. James

Hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.

Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie.

Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach…

Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?
 
źródło:  http://lubimyczytac.pl/ksiazka/146615/piecdziesiat-twarzy-greya

Broniłam się przed tą książką jak mogłam. Jeszcze w weekend rozmawiałam z przyjaciółką, że nie mam zamiaru na razie jej czytać. Lecz w poniedziałek trafiła się okazja żeby ją pożyczyć i co zrobiłam? Oczywiście zabrałam ją do domu i zaczęłam czytać

No nie powiem, początek to był szok. Nie wierzyłam, że cokolwiek może być tak źle napisane. Ubogi język, ogromna  ilością powtórzeń i słabe tłumaczenie.

Chyba nic mnie tak nie wkurzało podczas czytania jak polski przekład okrzyków Any typu: Jasny gwint, O rany albo O święty Barnabo. Czy naprawdę nie można było zastąpić tych zwrotów jakimś innymi? Wiem, że oryginalne Holy cow też nie jest zbyt trafne ale aż tak nie drażni. Mnie bardzo irytowało gdy autorka zaczynała tworzyć jakaś scenę, powoli budowała klimat i nagle w środku pocałunku dostajemy O Święty Barnabo i klimat pryskał momentalnie.

Pierwsze co zauważyłam po rozpoczęciu czytania to niesamowita ilość powtórzeń. Na pierwszych 12 stronach, wyrazy blondynka i piaskowiec powtórzyły się chyba z osiem razy. Podobnie było przy opisach. Wszystko było powalające, pożądliwe, Christian był przytłaczający a każdy orgazm to było rozpadanie się na kawałeczki . I tak w kółko. Jak autorka wpadła na jakieś słowo, które jej się spodobało wykorzystywała je do maksimum przy każdej nadarzającej się okazji.

Kolejną rzeczą, która psuła mi przyjemność z czytania to dyskusje Anastazji z jej  wewnętrzną boginią. Serio, to było coś czego nie mogłam ogarnąć. Jak tylko widziałam, że zbliżam się do fragmentu gdzie pojawia się bogini starałam się go ignorować. To były kolejne momenty które psuły klimat. Kompletnie mi to nie pasowało i drażniło gdy czytałam o tym, że wewnętrzna bogini wymachuje pomponami z radości, siedzi w pozycji kwiatu lotosu z odprężenia lub chowa się za kanapą ze strachu.

Również w głównym wątku było sporo niedorzeczności. Jak np. to, że Ana mając 21 lat nie wie kompletni nic o seksie lub jak to że Christian 27latek, ma miliony dolarów i własne samoloty. To ile miał lat jak zaczął je zarabiać? 15?? Można odnieść wrażenie, że Ana nie ma swoich ubrań gdyż ciągle chodzi w sukienkach pożyczonych od swojej współlokatorki albo to że mając przyjaciela fotografa Ana i Kate zastanawiały się kto im zrobi sesję zdjęciową Christiana.

Powszechnie wiadomo, że „Pięćdziesiąt twarzy Greya” pierwotnie było fanficiem inspirowanym przez sagę Zmierzch i chyba każdy kto zna serię Stephenie Meyer zauważył, że można to wyczuć na kilometr.  Książka Eriki Leonard to pikantniejsza wersja Zmierzchu. Ana tak samo jak Bella jest niezdarna, nieśmiała, nie ma poczucia własnej wartości, cały czas się zastanawia, czemu ktoś taki jak Christian wybrał właśnie ją. Christian to wypisz wymaluj Edward, z tym, ze jeden był wampirem a drugi ma dziwne upodobania seksualne. Ale obaj mają obsesję na punkcie kobiety w której się zakochali, chcą mieć ją tylko dla siebie i kontrolować na każdym kroku.  Ale podobieństwa nie sprowadzają się tylko do postaci lecz również do wydarzeń. Edward uratował Bellę przed pędzącym na nią samochodem, Christian Aną przed rowerzystą. Edward obronił Bellę przed napaścią zbirów w ciemnej uliczce, Christian Anę przed napaścią jej podpitego przyjaciela. Obaj kazali na początku swojej znajomości  trzymać się od nich z daleka aż w końcu sami doszli do wniosku, że nie potrafią tego zrobić. Również akcja książek dzieje się w tym samym stanie. To jest tylko kilka przykładów podobieństw  a można je mnożyć.

No i koniecznie trzeba wspomnieć o głównym powodzie z którego książka jest znana i który jest podstawą kampanii marketingowej. Mianowicie sceny erotyczne.  No nie wiem, może ludzie w Anglii są bardziej wrażliwi na tego typu rzeczy ale mnie tam nic szczególnie nie zbulwersowało. Dwoje ludzi uprawia seks i tyle. A że Christian ma wyobraźnię to i seks wygląda trochę inaczej niż w większości książek.  Naprawdę nie wiem co tam jest takiego gorszącego. Owszem, były ze dwa momenty gdzie pomyślałam, że to co robią nie jest fajne ale były to sytuacje marginalne.   

Tak więc pod względem stylistycznym i językowym książka mnie nie powaliła lecz jest w tym wszystkim pewne ale…im dalej czytałam, tym bardziej przyzwyczajałam się do tragicznego stylu i przestawałam przejmować się powtórzeniami, ignorowałam okrzyki Any i jej rozmowy z wewnętrzną boginią. Skoncentrowałam się na głównym wątku i w pewnym momencie złapałam się na tym, że książka mnie wciągnęła. I to bardzo.  
Okazało się, że zaczęłam czuć sympatię do bohaterów. Zarówno do Anastazji jak i do Christiana. Podobało mi się to, że Ana miała charakterek. Nie dała się stłamsić pragnącemu mieć kontrolę nad wszystkimi i wszystkim Christianowi. Potrafiła się mu postawić, drażnić się z nim, żartować. Powoli odkrywała jego delikatniejszą stronę.

Co do Christiana to zawsze miałam słabość do tajemniczych postaci z problemami więc było oczywiste że go polubię. Im ktoś dziwniejszy tym większa szansa że zostanie moim ulubionym bohaterem.

Wątkiem, który bardzo polubiłam to była wymiana maili między Aną a Christianem. Tak jak wspominała sama Ana, wtedy ujawniała się wesoła twarz Christiana i gdy czytałam wymianę ich korespondencji sama często miałam uśmiech na twarzy.

Lubiłam też ich rozmowy, powolne wyciąganie przez Anę szczegółów z przeszłości Christiana, jej drażnienie się z nim, podpuszczanie go. Momentami zachowywali się jak normalna para zakochanych ludzi.

Chcę jeszcze wspomnieć, że bardzo podoba mi się okładka książki. Ma w sobie coś tajemniczego i seksownego. Zupełnie jak Christian.

Nie da się ukryć, że „Pięćdziesiąt twarzy Greya” jest książką słabą. Od razu widać, że napisała ją amatorka nie mająca zbyt dużego pojęcia o pisaniu. Ale kurcze, wciągnęła mnie. Pozwoliła oderwać mi się od problemów, zaprzątnęła moje myśli całkowicie.

Cieszę się że ją przeczytałam, bo teraz przynajmniej mogę powiedzieć co mi się w niej podobało a co nie, a nie krytykować dla samego krytykowania, bo opluwanie tej książki jest teraz trendy a każdy komu się spodoba jest burakiem bez gusty literackiego.

A teraz jak najszybciej chcę się zaopatrzyć w drugą część serii o panu Grey żeby zobaczyć jak potoczyły się jego dalsze losy.    

poniedziałek, 17 września 2012

THE AFTERSHOCK

Trafiłam dziś przez przypadek na pewne nagranie na You Tube. Obejrzałam i doszłam do wniosku, że w moim pokoju musi być ukryta kamera gdyż nagranie opisuje dokładnie moje zachowanie po przeczytaniu/obejrzeniu czegoś MEGA szokującego.

Taaaak...miewam często takie reakcje kiedy nie jestm w stanie ogarnąć tego co się właśnie stało. Jest płacz, zaprzeczanie, niedowierzanie. Czasami dochodzi rzucanie książką i mówienie że jest głupia i że dalej nie będę jej czytać lecz po minucie, naturalnie łapię za nią znów i czytam dalej ale nadal jestem na nią obrażona ;)

Przechodziłam to przy "Kwiatach na poddaszu", "Harrym Potterze", "Jednym dniu" obowiązkowo przy serii Georga Martina gdyż ten autor funduje mi takie reakcje co kilkanaście kartek i przy wieeeelu innych...

A czy Wam też zdarza się faza "THE AFTERSHOCK"?

                                                                      źródło

niedziela, 16 września 2012

"Sto dni po ślubie" - Emily Giffin










"Sto dni po ślubie" - Emily Giffin


Ślub bierze się z miłości i z wiarą we wspólną przyszłość z ukochanym mężczyzną. A jeśli to za mało? A jeśli kochamy więcej niż raz? Sto dni po ślubie Ellen spotyka Leo, swoją dawną wielką miłość. Odżywają uczucia ukryte głęboko w sercu. I budzą się wątpliwości - czy jej mąż Andy jest tym jedynym, z którym chce być już zawsze? Czy życie z nim jest tym, czego naprawdę
pragnie? Pewnego dnia Leo proponuje Ellen wspólną pracę... Emily Giffin to amerykańska
 autorka bestsellerowych powieści "Coś pożyczonego", "Coś niebieskiego" i "Dziecioodporna". Jej najnowsza książka, "Sto dni po ślubie", podobnie jak poprzednie natychmiast po premierze trafiła na listy bestsellerów m.in. New York Timesa i Amazon.com.
źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/41970/sto-dni-po-slubie

„Sto dnie po ślubie” to już czwarta książka Emily Giffin którą czytałam i po raz kolejny autorka zafundowała mi bardzo przyjemnie spędzony czas.

Główną bohaterką książki jest Ellen. Młoda, świeżo poślubiona pani fotograf, która kocha swojego męża i jest z nim szczęśliwa. Lecz gdy pewnego zimowego dni na skrzyżowaniu spotyka swoją dawną miłość zaczynają odżywać dawno zapomniane uczucia do byłego chłopaka.

Książkę czytało mi się naprawdę miło, przyjemne i szybko. Bardzo polubiłam główną bohaterkę. Zwyczajną dziewczynę, która próbuje dojść do ładu ze swoimi uczuciami. I właśnie tu pojawił się jeden zgrzyt, który mi przeszkadzał. Gdyż cały czas miałam wrażenie, że problem Ellen był stwarzany na siłę. Nie wiem na ile realne jest to aby minięcie się na ulicy z byłym facetem, którego nie widziało się osiem lat mogło wywołać aż tak ogromne emocje i wątpliwości u dopiero co zaślubionej mężatki. W dodatku posiadającej cudownego i zakochanego w niej po uszy męża. Miałam wrażenie że Ellen celowo doszukiwała się problemów bo do momentu spotkania z Leo wszystko układało się dobrze a później, właściwie z dnia na dzień zaczęły ją irytować pewne zachowania męża.

Ale muszę przyznać, że autorka nie ułatwiła sprawy bohaterce bo zarówno jej mąż – Andy jak i Leo, jej były, byli w porządku. Andy jest kochanym, ciepłym, miłym facetem nie widzącym świata poza swoją żoną a Leo to taki typowy bad boy. Niby twardziel nie przejmujący się niczym ni nikim a jednak potrzebujący miłości i ciepła. Chociaż ja od początku stałam po stronie Andyego byłam ciekawa jakiego wyboru ostatecznie dokona bohaterka. 

Lubię czytać książki pani Giffin. Jest to zdecydowanie literatura damska ,opowiadająca o problemach młodych kobiet ale w sposób bardzo ciekawy i przystępny. Nie są to durne czytadła tylko proste książki poruszające tematy ważne dla większości pań. Zwłaszcza 30letnich, gdyż głownie w takim wieku najczęściej są ich bohaterki.

Zauważyłam też, że książki Giffin mają kilka powtarzających się wątków. Mianowicie któraś z postaci jest prawnikiem (wydaje mi się, że to dlatego gdyż sama autorka jest po studiach prawniczych),główna bohaterka jest zawsze zwyczajną, naturalną młodą kobietą, której jedna z przyjaciółek jest bogatą i odnoszącą sukcesy kobietą biznesu. Ale mimo tych stałych elementów bardzo lubię książki tej autorki.

W tej chwili pozostała mi jeszcze jedna zaległa jej książka.  Mianowicie „Dziecioodporna” i mam nadzieję szybko ją nadrobić bo w październiku do księgarń trafi najnowszy tytuł  „Pewnego dnia”, którą też planują nabyć i tym samym mieć wszystkie książki Emily Giffin na swojej półce.

środa, 12 września 2012

"A jeśli ciernie" - Virginia Cleo Andrews













"A jeśli ciernie" - Virginia Cleo Andrews

 
Dalsze losy rodzeństwa, które spędziło dzieciństwo zamknięte na strychu przez okrutną matkę. Mijają lata. Cathy po swych małżeńskich perypetiach ma dwóch synów, Jory’ego i Barta. To oni opowiadają dalszą historię. Cathy i jej ukochany brat Chris żyją obecnie w związku i adoptują dziewczynkę. Tymczasem do domu obok wprowadza się pewna starsza pani, która interesuje się synami Cathy. Bart często ją odwiedza. Wkrótce dostaje od lokaja tajemniczy dziennik. Lektura zmienia chłopca nie do poznania...
źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/141745/a-jesli-ciernie


Po powalających „Kwiatach na poddaszu” i średnich „Płatkach na wietrze” przyszedł czas na przeczytanie trzeciej części serii Virginii Andrews „A jeśli ciernie”. Niestety, książka mnie nie zachwyciła ani nie powaliła. Faktem jest że przeczytałam ją w ciągu jednego dnia ale głównie dlatego żeby przekonać się co autorka jest w stanie jeszcze wymyśleć.

Jak dla mnie pani Andrews zwyczajnie przekombinowała. Wymyśliła i opisała tak niestworzone rzeczy że w pewnym momencie doszłam do wniosku, że bardziej prawdopodobne było zamknięcie dzieci na dwa lata na poddaszu niż to co działo się w „A jeśli ciernie”.

Wrażenia z czytania książki mogę podzielić na trzy etapy: chaotyczny, interesujący i irytujący. Początek był niezwykle chaotyczny. Czasami było brak płynnego przebiegu akcji i musiałam się  zastanawiać skąd i jak właściwie doszło do pewnych wydarzeń.  Środkowe rozdziały naprawdę mnie zainteresowały i były opisane w dosyć normalny i logiczny sposób.  Natomiast ostatnie rozdziały, gdzie działy się cuda niestworzone, zwyczajnie mnie irytowały i śmieszyły. Tyle nieszczęść, tragedii, nienawiści , okrucieństwa i niestworzonych rzeczy już dawno nie widziałam na kartkach jednej książki.

Średnio podobał mi się pomysł z tym, aby narratorami byłi synowie Cathy,  gdyż czasami dochodziło do absurdalnych sytuacji gdzie w pokoju była Cathy z Chrisem i jeden z chłopców, którego rodzice jakby w ogóle nie zauważali i jakby nigdy nic rozmawiali o rzeczach, które przez lata starali się ukryć. Wolałabym żeby narracja była podzielona również na Cathy, wtedy wszystkiego odnośnie jej wątków dowiadywalibyśmy się z pierwszej ręki a nie z podsłuchiwanych rozmów.

Co do samych chłopców to też nie podobało mi się w jaki sposób zostali przedstawieni. Jory – przystojny, utalentowany, zwinny, mądry, grzeczny, miły. Tak idealny że aż mało realny. Właściwie nie miał żadnych wad. Natomiast Bart to jego całkowite przeciwieństwo. Niezdarny, niegrzeczny, krnąbrny, wszystkiego nienawidził i nie lubił, w dodatku autorka obdarzyła go zaburzeniem, przez które nie odczuwał bólu.

Mimo tego, że Cathy i Chris  zapewniali o tym, że kochają  Barta to jednak bez problemów można było wyczuć że zdecydowanie faworyzują Jorego.  Od początku było widać że Jory był synem idealnym i wymarzonym a Brat był złem koniecznym, które trzeba znosić.  Dlatego nie dziwię się że gdy dzieciak znalazł kogoś kto się nim szczerze zainteresował i dawał poczucie miłości, dał sobie zrobić pranie mózgu i stał się małym psychopatą.

Nie rozumiem do końca po co autorka wprowadziła postać Cindy, gdyż to dziecko nie wniosło do książki absolutnie nic. No chyba że w kolejnej części książki będzie odgrywała jakąś większą rolę.

Mimo tego, że książka mnie nie powaliła, nie mogę odmówić autorce tego, że potrafi tworzyć niesamowity klimat i mimo niestworzonych historii sprawić że czytelnik nie może oderwać się od książki. Zwłaszcza na początku czuje się ciągły niepokój, wszechogarniającą nienawiść i strach. Cały czas towarzyszy przeczucie, że wcześniej czy później musi stać się coś strasznego. Lecz w moim przypadku było tak tylko na początku bo gdy przyszło do kulminacyjnych wydarzeń byłam bardziej zirytowana niż pełna napięcia.

Muszę też wspomnieć o okładce, która mnie zachwyciła. Według mnie jest najładniejszą i najlepszą okładką ze wszystkich dotychczasowych części serii.

Na pewno sięgnę po kolejny tom sagi ale będę sięgała po niego z założeniem że będę czytała bajkę z lekką nutką niepokoju niż thriller, który powali mnie tak jak powaliły „Kwiaty na poddaszu”.

poniedziałek, 10 września 2012

Nowe nabytki # 3 - sierpniowo-wrześniowe

"Kaznodzieja" - Camilla Lackberg

                  

                                   "Nawałnica mieczy tom 3 część I i II" - George R.R Martin


 "A jeśli ciernie" - Virginia Cleo Andrews


Wygrane w konkursach


"Madonna. Królowa muzyki pop" - Eddi Fiegel, Daryl Easlea



 "Listy z jeziora" Agnieszka Korol


 "Dziennik dla Jordana" -  Dana Canedy
Książa wygrana w konkursie zorganizowanym na blogu Jenah. Wraz z książką dostałam słodkości i przecudną zakładkę :)

 

 Dziękuję bardzo :)

"Kochanek dziewicy" - Philippa Gregory









"Kochanek dziewicy" - Philippa Gregory

Jako świeżo koronowana królowa Anglii Elżbieta musi stawić czoło dwóm niebezpieczeństwom: francuskiej inwazji na Szkocję, zagrażającej całemu krajowi, oraz swemu romansowi z Robertem Dudleyem, zagrażającemu jej sercu. Robert Dudley jest jednak żonaty, a jego małżonka odmawia rozwodu, który umożliwiłby Elżbiecie i Robertowi pobranie się. Zresztą, przeciwko ślubowi królowej z jednym z jej dworzan są prawie wszyscy. W tle miłosnego trójkąta na dworze Anglii tworzą się frakcje; ktoś przechodzi od słów do czynów. Amy zostaje znaleziona martwa, ze skręconym karkiem. Zdumiewający portret młodej Elżbiety I. Autorka przedstawiają taką, jakiej nikt wcześniej nie odważył się nawet zasugerować: porywcza, siejąca strach, niezrównoważona emocjonalnie i zaborcza - nie powstrzyma się przed niczym, nawet przed morderstwem, byle tylko zaspokoić swoje żądze.

źródło: http://merlin.pl/Kochanek-dziewicy_Philippa-Gregory/browse/product/1,650158.html

Po „Kochanicach króla” którymi byłam zachwycona przyszła pora na kolejną książkę Philippy Gregory. Tak się złożyło, że trafiła się okazja na pożyczenie powieści autorki i po dostaniu ją w swoje ręce od razu zabrałam się do czytania.

„Kochanek dziewicy” przedstawia pierwsze dwa lata panowania królowej Elżbiety I podczas, których prócz wprowadzania reform w kościele i odnajdywania się na tronie Anglii poznajemy także historię trójkąta miłosnego między królową, jej koniuszym koronnym Robertem Dudley’em i jego żoną Amy Robsart.  

„Kochanek dziewicy” jest w głównej mierze portretem królowej Elżbiety, który według mnie nie jest zbyt urodziwy. Królowa została przedstawiona jako niezwykle rozkapryszona, cięgle wymagająca komplementów i uwagi młoda kobieta. Jej decyzje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Do osiągnięcia wyznaczonego celu była w stanie posunąć się do największych zbrodni.  Ale miała też ludzką stronę i jak każdy posiadała swoje marzenia i chciała być kochana.

Robert Dudley podobnie jak królowa nie został przedstawiony jako wcielenie cnót. Wprost przeciwnie. Był mężczyzną chorobliwie ambitnym, dążącym do celu po trupach. Potrafiącym krzywdzić i ranić aby tylko osiągnąć to co sobie zaplanował.  Tak do końca to sama nie wiem co o nim sądzić, gdyż nawet po zakończeniu książki nie jestem w stanie stwierdzić, czy naprawdę kochał Elżbietę czy tylko zależało mu na zdobyciu władzy, majątku  i korony Anglii.

Jedyną naprawdę pozytywną postacią książki jest żona Roberta – Amy Robsart. Poznajemy ją jako zwykłą, skromną, miłą  młodą kobietę, nie mającą wygórowanych ambicji ani marzeń. Chce być tylko kochana i spędzić życiu z ukochanym mężem u boku. Niestety, jej mąż pragnący władzy, mam co do niej inne plany a za nie przystanięcie na nie przyszło jej zapłacić bardzo wysoką cenę.

W książce mamy miłość, zdradę, seks, intrygi, przekupstwa, nienawiść, złość, zbrodnię i sekrety. Poznajemy, także  zwyczaje panujące na dworze XVI wiecznej  Anglii.  Mimo tego, iż wiem, że książka w większości jest fikcją literacką to jednak opiera się na faktach historycznych i wokół nich budowana była intryga. Muszę przyznać, że podczas czytania „Kochanka dziewicy” dowiedziałam się więcej o reformach kościoła w Anglii i inwazji na Szkocję, niż podczas całego procesu edukacji w szkole.

Powieść jest dosyć obszerna, jest w niej sporo opisów, spraw politycznych ale nie szczególnie przeszkadza to w czytaniu. Czyta się ją szybko a mniej więcej od  strony 300setnej, gdy książka wkracza powoli w wątek sensacyjny nawet nie wiemy kiedy dochodzimy do  ostatniej kartki powieści.

Jest to moje drugie spotkanie z Philippą Gregory i po raz kolejny jest to spotkanie ocenione jak najbardziej na plus. Mam nadzieję, że wkrótce  zapoznam się z kolejną książką autorki bo bardzo zaciekawiły mnie miłosne historie monarchów XVI wiecznej Anglii.