sobota, 28 lipca 2012

"Tam gdzie Ty" - Jodi Picoult















"Tam gdzie Ty" - Jodi Picoult

Gdy marzysz o dziecku za wszelką cenę…

Po dziesięciu latach małżeństwa i długotrwałych bezskutecznych staraniach o dziecko, Zoe i Max Baxter postanawiają się rozstać. Zoe, ku własnemu zaskoczeniu, znajduje szczęście u boku kobiety, Max szuka pocieszenia w kościele. Lecz marzenie o dziecku trwa, i to, co wydawało się być na wyciągnięcie ręki, przeradza się w starcie światopoglądów i przekonań religijnych, w którym nie ma miejsca na sentymenty.

„Tam gdzie ty” to powieść o trudnych, często bardzo bolesnych wyborach oraz o tym, że każdy ma prawo do szczęścia. Ale czy na pewno? Do książki dołączony jest prezent w postaci płyty – każda z piosenek odpowiada jednemu rozdziałowi powieści, ale jak sugeruje autorka, można dowolnie łączyć lekturę z muzyką.

Coś niezwykle ważnego dla książki, a przede wszystkim dla mnie samej, wydarzyło się w mojej rodzinie. Kiedy pisałam „Tam gdzie ty”, mój syn, Kyle, inteligentny i utalentowany nastolatek, przyniósł mi jedną ze swoich szkolnych prac do przeczytania. Był to esej na temat bycia homoseksualistą. Czy wiedziałam, że Kyle jest gejem? Pewne podejrzenia miałam już , gdy miał pięć lat. Ale to była jego osobista rzecz do odkrycia i ujawnienia. Nie byłam tym zaskoczona tylko bardzo się cieszyłam, że to akceptuje, że jest wystarczająco odważny, by być sobą i podzielić się tym z rodziną…
Jodi Picoult o książce "Tam gdzie ty"
źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/122771/tam-gdzie-ty


Przed chwilą skończyłam czytać i tak naprawdę nie wiem co napisać. Ciężko pisać o książce, która porusza tak wiele bardzo kontrowersyjnych tematów. Tematów, na które każdy ma swoje zdanie i których nikomu nie można narzucać.

Mamy tu prawa homoseksualistów, in vitro, bardzo konserwatywne poglądy religijne, bezpłodność i wiele innych. Wszystko zostało ukazane w taki sposób, że ciężko jednoznacznie określi po której stronie jesteśmy i komu kibicujemy. A zakończenie książki jednym może się podobać innym nie. Wszystko zależy od tego jakie mamy poglądy na pewne tematy.

Mnie przerażał fanatyzm religijny ukazany w książce. Przerażała mnie nienawiść do ludzi o innej orientacji seksualnej. Strasznie raziło mnie wykorzystywanie Biblii i interpretowanie jej w taki sposób jaki akurat był potrzebny. Nie rozumiem jak można wszystko podpierać słowem Bożym i tłumaczyć to co robimy i co się nam przytrafia w życiu słowami, że „Bóg tak chciał” i wszystko zwalać na niego.

Co do bohaterów książki, to do nikogo nie poczułam większej sympatii. Co więcej, miałam wrażenie że są oni jakby trochę niedojrzali. Przedstawieni są jako 40 letni ludzie a ja czytając łapałam się na tym, że traktuję ich jakby byli 20 kilko albo 30 latkami. Ich zachowanie, wypowiedzi momentami wydawały mi się trochę infantylne.

Rzeczą, która bardzo zainteresowała mnie w książce był zawód który wykonywała Zoe. Muzykoterapia. Kocham muzykę i bardzo podobało mi udowodnienie, że muzyka ma terapeutyczny wpływ na ludzi. Nie od dziś wiadomo, że muzyka potrafi poprawiać humor, przywoływać wspomnienia i uczynienie z niej lekarstwa na różnego rodzaju dolegliwości jest czymś fantastycznym. Na taki rodzaj terapii sama chętnie bym poszła.

Czytając książki Jodi Picoul zawsze nabieram wielkiego szacunku dla pracy adwokatów. Fragmenty z przesłuchań świadków są moimi ulubionymi. Podziwiam ich za to, że potrafią tak szybko reagować na to co się dzieje na sali sądowej. Że potrafią, czasami za pomocą  jednego pytania, wyjść z sytuacji, która wydawałby się beznadziejna.

Wiem, że moja opinia o „Tam gdzie Ty” nie jest zbyt wyczerpująca ale naprawdę ciężko mi zebrać myśli po lekturze. Jednak jest to książka, którą bardzo polecam. Zdecydowanie jest warta przeczytania i wyrobienia sobie własnych opinii na bardzo trudne tematy.  








sobota, 14 lipca 2012

Wakacje


ZAKOPANE 14.07.2012 - 20.07.2012 

Bielszy odcień śmierci - Bernard Minier








Bielszy odcień śmierci - Bernard Minier

Grudzień 2008 roku, dolina w Pirenejach. Wczesnym rankiem pracownicy elektrowni wodnej znajdują na górnej stacji kolejki linowej okaleczone ciało konia.

Tego samego dnia młoda absolwentka psychologii obejmuje posadę w ściśle strzeżonym zakładzie psychiatrycznym dla przestępców, położonym w tej samej dolinie.

W ciągu kilku dni okolicą wstrząsają kolejne zbrodnie. Śledztwo prowadzi komendant Martin Servaz, czterdziestoletni policjant z Tuluzy, znany ze swej przenikliwości i intuicji. Tym razem przyjdzie mu się jednak zmierzyć z wyjątkowo okrutnym i przebiegłym mordercą. Wkrótce się okaże, że bajkowe górskie miasteczko kryje mrożące krew w żyłach tajemnice. Czy będzie to dla Servaza początek koszmaru?
Zapierająca dech w piersi atmosfera.
Intryga trzymająca w napięciu do granic możliwości.
Wyjątkowa podróż w krainę najgłębiej skrywanych ludzkich lęków.
Pierwsza powieść Miniera to prawdziwe objawienie!

źródło:  http://lubimyczytac.pl/ksiazka/126899/bielszy-odcien-smierci


Dobry kryminał można poznać po tym, że czyta się go do 4 rano, nie można się od niego oderwać i do końca nie wiadomo kto jest mordercą. To wszystko świadczy na korzyść „Bielszego odcienia śmierci”. Bo właśnie czytając ten kryminał zaliczyłam wszystkie powyższe elementy.

Rzecz dzieje się w Pirenejach. Pewnego grudniowego dnia pracownicy elektrowni wodnej dokonują makabrycznego odkrycia. Na górnej stacji kolejki, dwa tysiące metrów nad ziemią ktoś zawiesił ciało konia.  Komisarz Martin Servaz, jest zaskoczony że ma prowadzić śledztwo związane z zabójstwem zwierzęcia. Jak się jednak okazuje z każdym kolejnym  śladem, sprawa jest dużo bardziej skomplikowana.

W tym samym czasie młoda pani psycholog przyjeżdża do nowej pracy w zakładzie psychiatrycznym, w którym leczy się najbardziej niebezpiecznych morderców z kilku krajów Europy. Już samo miejsce położone w dolnie, otoczone lasami i górami budzi lęk a niepokój wzrasta  wraz z odkryciem dziwnych  rzeczy, które dzieją się nocami w instytucie.

Książka jest naprawdę niesamowita. Już dawno nie czytałam tak dobrego kryminały. Na początku, człowiek nie ma pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Z każdą kolejną stroną dowiadujemy się nowych informacji, poznajemy nowe ślady, które, jak w większości kryminałów, mają swoje źródło w przeszłości.

Minier potrafi w bardzo fajny sposób operować słowem. Jego opisy są bardzo precyzyjne i plastyczne. Czytając wyobraźnia działa na najwyższych obrotach i czasami naprawdę czuje się ciarki na plecach czytając opisy zimowych, górskich krajobrazów.

Podziwiam autora, że potrafił stworzyć tak skomplikowaną intrygę. Nie pogubić się we wszystkim, z taka precyzją naprowadzać czytelnika na fałszywe ślady aż w końcu w bardzo jasny i czytelny sposób dać rozwiązanie zagadki.

W książce prócz bardzo dobrego wątku kryminalnego mamy cała masę ciekawostek, związanych między innymi z tworzeniem profilu psychologicznego mordercy, ukazaniem strasznych metod leczenia w zakładach psychiatrycznych.  Ciekawy jest również wątek poboczny, związany z córką komisarza.

W książce mamy też przemyślenia Servaza na temat obecnego świata. O tym jak bardzo inna jest dzisiejsza rzeczywistość od tej sprzed kilkunastu lat. Jak bardzo zmieniły się zachowania dzieci i młodzieży. O tym, że w dzisiejszych  czasach przemoc jest na porządku dziennym. Jak ludzi interesuje tylko pogoń za pieniędzmi a przestają interesować się innymi ludźmi. Czasami naprawdę trudno nie zgodzić  się z tymi przemyśleniami.

No i jest jeszcze okładka książki. Bardzo przyciągająca uwagę. Oblodzona, w  zimnych kolorach bieli i błękity, w wyżłobieniami na literach. Od samego patrzenia na nią od razu robi się chłodniej

Kryminał jest to debiutancką powieścią autora i jeśli kolejne jego książki będą równie dobrze wróżę mu świetlaną przyszłość. Swoją drogą zastanawiam się czy autor planuje kontynuację kryminały, gdyż pozostał jeden wątek, który z powodzeniem można by było pociągnąć dalej.

Bardzo polecam „Bielszy odcień śmierci”. Jest naprawdę świetną książką żeby w te letnie upalne dni przenieść się w zimowe górskie tereny w poszukiwaniu rozwiązania zagadki.








 

wtorek, 10 lipca 2012

"I wciąż ją kocham" - Nicholas Sparks







"I wciąż ją kocham" - Nicholas Sparks


Dzieciństwo Johna Tyree nie należało do łatwych. Gdy okazało się, że świat nie stanie przed nim otworem, zaś szanse na uzyskanie wyższego wykształcenia są właściwie żadne, swoją przyszłość zobaczył w szeregach armii Stanów Zjednoczonych. Już jako żołnierz, będąc na przepustce, spotyka przypadkiem piękną Savannah Lee Curtis, dziewczynę swoich marzeń, która studiując i pracując dla Habitat for Humanity, wraz z grupą studentów, w ramach akcji dobroczynnej, buduje domy dla ubogich... Miłość, która łączy tych dwoje rozkwita nawet na przekór okolicznościom. Dziewczyna obiecuje czekać na ukochanego, póki nie minie okres jego służby. Wydarzenia z jedenastego września, które wstrząsnęły światem, wstrząsną również ich życiem. John musi wybrać między uczuciem do dziewczyny i wiernością ojczyźnie. Pewnego dnia otrzymuje pożegnalny list od Savannach, w którym dziewczyna informuje go, że zakochała się w kimś innym. Gdy John wraca do domu, okazuje się, że miłość zmusi go do podjęcia najtrudniejszej decyzji w życiu.
źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/48266/i-wciaz-ja-kocham


 Pamiętam jak kiedyś, jeszcze przed wejściem do kin „Pamiętnika” zaczytywałam się w książkach Nicholasa Sparksa. Ale z każdą kolejną dochodziłam do wniosku, że są one wszystkie do siebie bardzo podobne. Odłożyłam je na kilka lat aż do teraz, gdy pożyczyłam od siostry „I wciąż ją kocham”.

Jest to historia John’a Tyree’a, młodego mężczyzny, który nie wiedząc co ma począć ze swoim życiem zaciąga się do wojska. Kiedy przyjeżdża na urlop do swojej rodzinnej miejscowości poznaje Savannah, dziewczynę, która z przyjaciółmi przyjechała pomóc w budowie domów dla biednych rodzin. Młodzi zakochują się w sobie od pierwszej chwili a gdy nadchodzi koniec urlopu John’a i jego powrót do jednostki, przyrzekają sobie wieczną miłość. Często do siebie piszą, dzwonią, John składa podanie o przeniesienie go do jednostki w Stanach a po powrocie planuje założyć z Savannah rodzinę. Niestety wszystko się zmienia po zamachach z 11 września. John zostaje wysłany do Iraku i przedłuża swój pobyt w wojsku o kolejne kilka lat. Pewnego dnia dostaje od Savannah list w którym dziewczyna informuje go, że zakochała się w kimś innym.

Tyle się naczytałam opinii , że historia opisana w książce jest taka romantyczna, piękna, wzruszająca a ja czytając ją doszłam do wniosku, że z wiekiem chyba tracę poczucie romantyzmu. Gdyż dla mnie była to kolejna seryjna książka Sparksa a zamiast romantycznych uniesień przeważały raczej żenujące momenty.

Ot, zwykła historia nieszczęśliwej miłości jakich powstały już setki.  Tylko zamiast np. w czasach II Wojny Światowej umieszczona została w czasie zamachów z 11 września.

Dialogi i opisy w książce są straszne. Rozmowy Johana i Savannah, zwłaszcza na początku wyglądają bardziej jak przesłuchania niż jak rozmowy dwójki zafascynowanych sobą ludzi. Fragmentów typu: „…słuchałem, jak opisuje sypiący śnieg. Jednocześnie uświadomiłem sobie, że za moim oknem również pada śnieg, dzięki czemu choć przez chwilę poczułem się, jakbyśmy byli razem” [1]w najmniejszym stopniu nie uważam za romantyczne a śmieszne.  A opisy:  „…pocałunek, który potem nastąpił był niczym własne magiczne królestwo, miał własny szczególny język oraz geografię, fantastyczne mity i cuda od wieków”[2] podpadają mi pod grafomanię.

Pomijając już to, że nie bardzo chce mi się wierzyć w to, że para po dwóch dniach znajomości wyznaje sobie miłość do grobowej deski. No ale może ja się nie znam.

Ale najgorsza w książce była postać Savannah. Już dawno żadna bohaterka książki tak mnie nie irytowała.  Och, jaka ona była dobra i miła i grzeczna. Nie pije, nie kłamie, nie przeklina. Widzi tylko dobro w ludziach i chce każdemu pomagać. A jednocześnie była wredna, samolubna,  za wszelką cenę chciała postawić na swoim, nigdy niczemu nie była winna a Johna wykorzystywała jak chciała. Postaci Johna też do końca nie ogarniałam a zwłaszcza tego jak się dał omotać Savannah ale i tak był odrobinę mniej denerwujący niż ona.

Jedyną rzeczą, która podobała mi się w książce to relacje Johna z ojcem. Zwłaszcza później, gdy John zrozumiał w jaki sposób odbudować z nim więź, gdy się nim opiekował i uświadamiał sobie że naprawdę go kocha.

Tłumaczenie tytułu koszmarne. Naprawdę nie można było zostawić „Drogi Johnie”? No ale film został przemianowany na „I wciąż ją kocham” więc książka też musiała być wydana pod takim tytułem.

Książkę czyta się szybko i dobrze ale jest zwykłym czytadłem, takim na dwa, które się przeczyta i za jakiś czas zapomni. Dla nastolatek najprawdopodobniej jest szczytem romantyzmu ale ja z tego etapu już dawno wyrosłam.



[1] Sparks Nicholas „I wciąż ją kocham” str. 194
[2] Sparks Nicholas „I wciąż ją kocham” str. 201

niedziela, 8 lipca 2012

Agnes Grey - Anne Brontë










Agnes Grey  - Anne Brontë


Co znaczyło być guwernantką - inspirowana prawdziwymi przeżyciami autorki opowieść o trudach i upokorzeniach doświadczanych przez kobiety zmuszone trudnić się tą profesją – jedyną, możliwą dla szanowanej, niezamężnej kobiety w dziewiętnastowiecznej Anglii. Agnes nie ma wyboru. Trudna sytuacja finansowa rodziny zmusza Agnes do objęcia posady guwernantki. Ma nadzieję, iż pamięć o tym, jaka była w dzieciństwie pomoże jej nawiązać kontakt z podopiecznymi. Jednak dzieci okazują się niesforne, a pracodawcy wyniośli i nieuprzejmi. Czy objęcie posady u innej rodziny przyniesie jej odrobinę szczęścia?
źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/141743/agnes-grey


„Obyś cudze dzieci uczył” – tak czasami mawiała moja babcia i ta myśl często przewijała mi się w głowie podczas czytania „Agnes Grey”

Agnes Grey to młoda kobieta, która wychowała się w kochającej rodzinie. Po tym gdy jej rodzice stracili majątek dziewczyna postanawia pomóc im finansowo zatrudniając się jako guwernantka. Jest pewna, że będzie potrafiła poradzić sobie z wychowywaniem dzieci z dobrych domów, przekazać im posiadaną wiedzę i nauczyć ich zasad dobrego zachowania. Niestety, rzeczywistość nie jest tak kolorowa jak sobie wyobrażała.

Książkę czytało mi się dobrze, co prawda nie ma tam praktycznie żadnej akcji a wszystko sprowadza się do opowiadania przez autorkę losów młodej guwernantki. Ale opisy te są przedstawione w bardzo przyswajalny i plastyczny sposób. Czytając dowiadujemy się o rodzinach w jakich była zatrudniona Agnes. Poznajemy dzieci, którymi się opiekowała. Jak się okazuje podopieczni bohaterki, nie są nawet w małym stopniu takimi dziećmi jakie spodziewała się uczyć. W większość są one bardzo źle wychowane, zaniedbywane przez rodziców, którzy nie interesują się nimi. Niektóre są kłamliwe, podstępne, podłe, próżne, okrutne, zapatrzone w siebie i uważające się za pępek świata. Mają Agnes za nikogo. Uważają ją tylko za zwykła guwernantkę z którą nie ma się co liczyć. Dziewczyna nie może nawet poskarżyć się na dzieci ich rodzicom gdyż uważają oni swoje pociechy za ucieleśnienia aniołów.

Dowiadujemy się jak pozbawione skrupułów mogą być panienki z dobrych domu, które chcą być podziwiane przez mężczyzn, chcą ich w sobie rozkochiwać a następnie porzucać aby wyjść za mąż za niekochanego mężczyznę z dużym majątkiem.

Czytając widzimy jak niewdzięcznym zajęciem była praca guwernantki. Kobieta decydująca się na taki zawód praktycznie wyrzekała się prywatnego życia. Wszystko musiała podporządkować swoim podopiecznym. Musiała być na każde ich zawołanie i spełniać każdą zachciankę nie dostając w zamian nic prócz skromnej pensji.

Podczas lektury książek XIX wiecznych Angielskich autorek takich jak Jane Austen czy właśnie sióstr Bronte, widzimy jak na przestrzeni kilkuset lat niesamowicie zmieniły się zasady dobrego zachowania. Dokładnie ukazuje to nieśmiałe uczucie Agnes do wikarego. Kiedyś uścisk dłoni przez mężczyznę był spełnieniem marzeń zakochanej kobiety, mówienie do niej po imieniu przejawem ogromnej z nią zażyłości. Wszystko działo nie niezwykle powoli, statecznie, bez niepotrzebnego pośpiechu. Zupełnie inaczej niż jest dziś.

Podobała mi się „Agnes Grey”. Nie sądzę, żebym kiedyś do niej wróciła ale nie żałuję że ją przeczytałam gdyż dosyć sporo dowiedziałam się o życiu XIX wiecznej nauczycielki. A także poznałam życie dziewczyny, która chciała udowodnić najbliższym, że poradzi sobie sama bez ich pomocy przy okazji znajdując miłość


piątek, 6 lipca 2012

Nowe nabytki

Dziś przyszła do mnie paczuszka z zamówieniem z Weltbild. Zamówiłam trzy pozycje w letniej promocji książek po 9,90.
     
                                                               Moje nowe nabytki to:


                        Dziecioodporna - Emily Giffin            Sto dni po ślubie - Emily Giffin
                                                                                                (recenzja)
                                          i tym sposobem mam już wszystkie ksiązki Emily Giffin


                                                     Księga Sandry - Tamora Pierce
Kiedyś słyszałam coś o tej ksiązce a za taką cenę to aż szkoda było nie kupić żeby sprawdzić co to takiego.


   

czwartek, 5 lipca 2012

"Sebastian. Seria Efemera. Tom I" - Anne Bishop











"Sebastian. Seria Efemera. Tom I" - Anne Bishop


„Niech twoje serce podróżuje bez bagażu, ponieważ to, co ze sobą przyniesiesz, stanie się częścią krajobrazu”.

Dawno, dawno temu Efemera, zagrożona przez Zjadacza Świata, została rozbita na wiele tajemniczych i magicznych krain. Nazwano je krajobrazami. Między nimi rozciągają się mosty, które przenoszą podróżnych w miejsca, do których przynależą, zamiast tam, gdzie sami chcą się udać.
Zjadacz Świata został uwięziony i zapomniano o nim, a stabilność krajobrazów Efemery utrzymuje magia Krajobrazczyń. W jednej z krain, gdzie żyją demony i panuje wieczna noc, swym mrocznym uciechom oddaje się półkrwi inkub − Sebastian. W snach wzywa go kobieta, która pragnie jedynie być bezpieczna i kochana. Sebastian pożąda jej, ale jednocześnie jest świadomy tego, że może ją zniszczyć.
Tymczasem w cichych ogrodach szkoły Krajobrazczyń budzi się zło − Zjadacz Świata wydostaje się ze swojego więzienia. Jego pierwszą ofiarą może paść krajobraz Sebastiana.
Ta uwodzicielska, erotyczna i niezwykle romantyczna opowieść przeznaczona jest dla tych, którzy wiedzą, po której stronie serca – jasnej czy mrocznej – kryją się ich namiętności.


źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/139088/sebastian




Już dawno nie czekałam tak na żadną książkę jak na „Sebastiana”. Wystarczyło, że ją otworzyłam i przypomniały mi się miesiące kiedy czytałam serię „Czarnych Kamieni”. Rozkład stron, oprawa, czcionka a przede wszystkim zapach kartek....Wszystko takie same.  Poczułam się jak w zimę gdy rozczytywałam się w historii Jeanelle i Daemona. Gdy tylko zaczęłam czytać, już po kilku stronach wiedziałam, że świat przedstawiony w „Sebastianie” będzie trudny do zrozumienia.

Efemera to świat, który został podzielony na krajobrazy przez krajobrazczynie. Jedną z najpotężniejszych krajobrazczyń jest Belladonna, która nie tylko potrafi tworzyć nowe krajobrazy ale także łączyć te które mają podobny rezonans. Jednym z jej tworów jest Gniazdo Rozpusty. Mroczny krajobraz, zamieszkany przez demony, mieszańców, wygnańców i łotrów. Jednym z mieszkańców Mrocznego Gniazda jest Sebastian. Półkrwi inkub, który wkrada się w sny kobiet i żywi się ich seksualnymi emocjami. Pewnego dni Sebastian poznaje Lynneę, nieśmiałą, zastraszaną dziewczynę, która została wygnana z domu przez swoich przybranych rodziców. W tym samym czasie ze Szkoły Krajobrazczyń po latach niewoli ucieka Zjadacz Świata. Stworzenie, które żywi się mrocznymi uczuciami takimi jak strach, ból, nienawiść. Chce zniszczyć Efemerę a jedyną osobą , która może zniszczyć jego jest Belladonna.

Czytając „Sebastiana” starałam się nie porównywać go z moimi kochanymi „Czarnymi Kamieniami” ale i tak „Sebastain” wypadł dużo słabiej.

Przede wszystkim bardzo skomplikowany był wątek związany z  Efemerą. Myślę, że nie do końca zrozumiałam o co dokładnie chodzi z mostami, krajobrazczyniami, dysonansami i punktami dostępu. Kiedy myślałam, że już zaczynam łapać pojawiało się coś co wybijało mnie z rytmu czytania i znów mieszało mi w głowie. Myślę, że nie całkiem w czytelny sposób autorka przedstawiła ten wątek. Pojęć związanych z Efemerą i jej twórczyniami było dosyć dużo i potrzeba było niezwykłego skupienia żeby się nie pogubić. A już całkiem nie zrozumiałe były dla mnie prologi przed niektórymi rozdziałami. Zwłaszcza te na początku książki. Brakowało mi też lepszego wytłumaczenia czym jest Zjadać Świata.

Wątek Sebastiana i Lynnei był dużo ciekawszy. Fajnie się go czytało i był to jedyny wątek który mnie zainteresował. Chociaż wydawało mi się że wszystko dzieje się bardzo szybko. Jednego dnia Lynnea była nieśmiałą dziewczyną a następnego zupełnie się zmieniła. Sebastian też praktycznie z dnia na dzień porzucił swoją naturę i bez większych problemów postanowił być wierny jednej kobiecie. Mimo tego, że brakowało mi tego „czegoś” w tym wielkim uczuciu, które między nimi wybuchło to dosyć przyjemnie mi się czytało ten wątek..

Żadnego z bohaterów nie obdarzyłam większą sympatią. Nie polubiłam nikogo na tyle żeby nie móc się doczekać kiedy znów będę o nim czytała. Nie uśmiechałam się na widok jego imienia na stronach książki. Wszyscy wydawali mi się płytcy. Może jedynie Kpiarza polubiłam odrobinę bardziej niż resztę postaci.

Czytając „Sebastiana” można odnaleźć podobny świat jak ten z poprzednich książek Anne Bishop. Jest to samo połączenie nowoczesnych narzędzi z tradycyjnymi. Jak np. lodówki,  lampy naftowe. Można dostrzec podobieństwa w ubiorach bohaterów i różnice między mieszkańcami miasteczek i wiosek. Mieszkańcy Efemery również dzielą się na zwykłych ludzi jak i osoby posiadające magię albo moc tworzenia mostów lub krajobrazów.

Na okładce książki jest określenie, że „Sebastian” jest książką „erotyczną, zmysłową i romantyczną” no nie wiem, bo w porównaniu ze scenami Daemona i Jeannel w „Czarnych Kamieniach” „Sebastian” wypada bardzo blado. A powinno być inaczej skoro Sebastian jest inkubem, żyjącym w Gnieździe Rozpusty, w którym nie ma tematów tabu. Jego sceny z Lynneą też nie należały do wyjątkowo romantycznych.. Według mnie można je bardziej zaliczyć do miłych, przyjemnych ale do zmysłowych było im daleko.

Nie to, że książka jest zła bo taka nie jest. Dosyć szybko i całkiem dobrze się ją czyta ale nie wciągnęła mnie w taki sposób na jaki liczyłam. Może to dlatego że po „Czarnych Kamieniach” spodziewałam się czegoś równie niesamowitego. Chciałam zaczytać się w książce tak, żebym nie mogła się od niej oderwać, żebym nie mogła o niej przestać myśleć. Tak się nie stało ale mam nadzieję, że kolejna część będzie lepsza, że bardziej rozjaśni mi w głowie i da odpowiedzi na kilka pytań które zostały bez odpowiedzi.