"Kwiaty na poddaszu" - Virginia Cleo Andrews
Szczęśliwą z pozoru rodzinę Dollangangerów spotyka tragedia – w wypadku samochodowym ginie ojciec. Matka z czwórką dzieci zostaje bez środków do życia i wraca do swego rodzinnego domu. Niezwykle bogaci rodzice, mieszkający w ogromnej posiadłości, wyrzekli się córki z powodu jej małżeństwa z bliskim krewnym, a narodzone z tego związku dzieci uważają za przeklęte. W tajemnicy przed dziadkiem rodzeństwo zostaje umieszczone na poddaszu, którego nigdy nie opuszcza. Dzieci żyją w ciągłym strachu, nie dojadają. W dodatku brat z siostrą niebezpiecznie zbliżają się do siebie...
źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/141748/kwiaty-na-poddaszu
OPINIA ZAWIERA SPOILERY
Usiadłam i
zaczęłam czytać. A gdy zaczęłam to nie mogłam przestać. Gdy w końcu skończyłam
nie mogłam przetrawić tej książki. I nadal nie mogę. Mam ją ciągle w tyłu głowy
i co chwila powracają jakieś strzępki i znów nie mogę zrozumieć tego
wszystkiego co przeczytałam.
„Kwiaty na
poddaszu” to książka straszna, potworna, odrażająca. Jest dramatem w
najczystszym tego słowa znaczeniu. A jednocześnie tak człowieka wciąga że nie
może się od niej oderwać. Musi ją czytać i brnąć dalej w te makabryczna rzeczy pełne
bólu i grzechu. Nie będę się zagłębiała w treść książki ponieważ wszystko zawarte
jest w jej opisie. Skupię się na tym co czułam podczas czytania. Muszęto z
siebie wyrzucić.
Nie rozumiem. Nie
jestem w stanie pojąć jak ktoś może zrobić coś takiego dzieciom. A w szczególności
matka. Nawet nie ma słów żeby nazwać to co zrobiła ta kobieta! Po śmierci męża
została sama z dziećmi, cierpiała, nie mogła sobie dać rady ale ona nawet nie
próbowała czegoś zrobić. Nawet nie chciała spróbować, żeby nie musieć wracać na
utrzymanie znienawidzonych rodziców. Wolała wrócić i wyrzec się swoich dzieci
niż spróbować żyć na własny rachunek.
Wiedziała jaka jest
jej matka. Wiedziała, że jest to okrutna, bezwzględna fanatyczka religijna,
która nie kocha nikogo. Wszystkich potępia i wszędzie widzi grzech. Ta osoba
zamknęła czwórkę dzieci na poddaszu, mimo tego, że sama miała klaustrofobię i
nienawidziła zamkniętych przestrzeni. A wszystko dlatego, że jej rodzice
zamykali ją kiedyś w szafie. A ona tym dzieciom zrobiła dokładnie to samo!
Jak matka może bezczynnie patrzeć, jak ktoś
katuje jej dzieci?! Jak dorosła kobieta może pozwolić, żeby rodzice ją
chłostali za karę? I po co? Dla pieniędzy? Pieniądze są ważne. Nawet bardzo
ważne ale na Boga! Nie za każdą cenę?! Co to za matka, która uważa, że prezenty
i odwiedzanie dzieci raz dziennie przez kilka minut zastąpi im miłość rodziców.
A to co się działo później całkowicie przechodzi ludzkie pojęcie. Głodzenie,
bicie, dręczenie, zastraszanie, robienie złudnych nadziei...
Jestem pełna podziwu
dla tych dzieci. Czytając o nich przychodził mi na myśl Sam z opowiadania
„Pokój” które czytałam kilka tygodni temu. Myślę że Samowi było łatwiej niż
dzieciom Dollangangerów ponieważ Sam nie znał innego świata poza Pokojem. Urodził
się w nim i w nim wychowywał. A Chris, Cathy, Carrie i Cory wiedzielijak to
jest być wolnym. Wiedzieli co to znaczy biegać na dworze, czuć słońce na skórze,
bawić się, śmiać i być szczęśliwym w normalnych warunkach. I to wszystko
zostało im zabrane przez własną matkę!
To co zrobili Cathy
i Chris było złe i odrażające ale nie potrafię ich potępiać. Wszystkiemu winna
jest ich babka i matka. Babka od pierwszego dnia wmawiała im że są diabelskimi
dziećmi poczętymi w grzechu. Od pierwszego dnia chciała przyłapać ich na
grzesznych czynach. Lista zakazów i nakazów, które dzieci otrzymały pełna była
rzeczy, które tylko dla chorej osoby mogłyby wydać się złe i grzeszne. Dla
dzieci były to naturalne czynności. Czego się spodziewała zamykając w jednym
pomieszczeniu dwójkę dorastających dzieci? Czego się spodziewała
uniemożliwiając im spotykanie innych ludzi w ich wieku? Chris stawał się
mężczyzną a Cathy kobietą. Patrzyli na siebie i widzieli jak ich ciała się
zmieniają. Nie mieli, w przeciwieństwie do ich rówieśników, możliwości zakochania
się i poznawania innych ludzi. Było do przewidzenie, że wcześniej czy później
dojdzie do tego o co cały czas byli podejrzewani przez babkę. Gdyby żyli w
normalnym świecie, na wolności prawdopodobnie nigdy by do tego niedoszło,
ponieważ znając innych ludzi w swoim wieku nie patrzyliby na siebie jak na
obiekty seksualne tylko jak na rodzeństwo.
Czytałam w jakieś
opinii stwierdzenie że jakim cudem Chris nie mógł dać sobie rady z starą kobietą
i uciec z pokoju. Ano takim cudem, że gdy się pojawili w pokoju Chris był
czternastoletnim chłopcem a gdy stawał się starszy matka zaczęła go faszerować
arszenikiem, żeby wykończyć jego i jego rodzeństwo. Prawdopodobnie gdyby nie
ucieczka cała czwórka zmarłaby na tych cholernym poddaszu!
To co przeżywałam
czytając ta książkę, jest nie do opisania. Czułam straszną złość, współczucie, smutek, żal. Ale dominującym
uczuciem była nienawiść. Nienawidziłam tych dwóch kobiet, które potrafiły tak
bardzo skrzywdzić czwórkę dzieci. Jak te kobiety mogły nazywać się matkami?
Jaka matka z premedytacją podtruwa swoje dzieci, tylko po to żeby dostać
spadek? Nie mogę tego wszystkie zrozumieć. Nie potrafię...
Teraz muszę jak najszybciej
kupić drugą część serii „Płatki na śniegu” gdyż jestem ogromnie ciekawa co
będzie dalej z rodzeństwem Dollangangerów. Mam nadzieję, że to co przeżyły nie
zniszczyło ich marzeń i że Chris zostanie lekarzem a Cathy tancerką. Mam
nadzieję, że kiedyś przyjdzie moment kiedy staną twarzą w twarz ze swoją
„matką” i że wtedy ona będzie potrzebowała od nich pomocy.
Niezmiernie trafny
jest tytuł książki – „Kwiaty na poddaszu”. Nie chodzi tu tylko o żywe kwiaty,
którymi dzieci przyozdabiały poddasze, żeby lepiej się w nim czuć ale to one
same są tymi kwiatami. Kwiatami, które usychały i więdły zamknięte na strychu
bez słońca i powietrza.
Jak napisałam na
początku książka jest straszna ale warto ją przeczytać. Jest to jedna z tych książek,
które pamięta się przez całe życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz